— Z wyjątkiem bezpośredniego starcia — dodał Net. * * * Wieczorem tata Felixa był w fatalnym nastroju. Pokaz jego wynalazku przed ministrem spraw specjalnych nie wypadł najlepiej. Urządzenie do sklejania przestępców miało ułatwiać pracę policji. Przyklejało buty uciekającego do ziemi, mogło też przykleić do jezdni opony
Witam, Piszę, ponieważ mam problem z moim szczeniakiem, z dziewczyną wzięliśmy go od hodowcy w poniedziałek, 5 dni temu. Początkowo piesek był przestraszony nowym otoczeniem i nowymi zapachami, pierwszej nocy chodził i węszył, popiskiwał, drugiego dnia był już bardziej odważny, zaczął przychodzić sam do różnych pomieszczeń i podglądać co w nich się znajduje, przez
Zderzenie pociągów w Gdyni. Kilka osób poszkodowanych. Zderzenie pociągów w Gdyni. TVN24 Zderzenie pociągów w Gdyni. Cztery osoby poszkodowane. W Gdyni w czwartek rano doszło do zderzenia
Najważniejsze jest zadbanie o to, żeby się nie odwodnił. W tym celu podajemy mu letnią wodę do picia (to ważne, żeby nie była zimna). Serwujemy ją małymi porcjami, za to często, nawet dwa razy na godzinę. Podanie dużej ilości wody na raz skończy się tym, że szczeniak znów ją zwymiotuje, a tego przecież nie chcemy.
Szczeniak został odebrany z rąk dotychczasowych "opiekunów" i wkrótce potem przewieziony do weterynarza. Na widok obcych wydawał się bardzo przestraszony i nieśmiały, dlatego wolontariusze postanowili wynagrodzić mu nieprzyjemne doświadczenia, przedstawiając go komuś wyjątkowemu. Pierwszy przyjaciel od serca
kata kata semoga dilancarkan sampai hari h. zapytał(a) o 18:28 Pomocy! szczeniak mi wypadł czy przezyje? nie oddychał proszę nei mowcie mi jakato jestem głupia ze mi piesek wypadł wiem ze jestem głupia i chyba sb cos zrobie jak on umrze. Szczeniak york (7tygodni) mi wypadł z rąk niosłam jeszcze jego brata i mały wyslizgna mi sie z raknie piszczał tylko miał otwarty pyszczek pobiegłąm szybko do weterynarza tak jak stałam w starych ciapach i w podkoszulku on wogle sienie ruszał weterynarz powiedział ze rokowania sa bardzo niskie i moze miec wylew w płuc spadł na podłoge z około metra ale na głowę jest teraz na szpitalu dostaje leki i troche mu sie polepszyło o 19 mam pojechac i sprawdzic co z nim. Czy on przezyje? Odpowiedzi konik*24 odpowiedział(a) o 21:19 Wyobrażam co czujesz, najważniejsza jest mnie później (bardzo Cię proszę), co z nim i w ogóle... blocked odpowiedział(a) o 20:27 Ta... pewnie jeszcze wypadł Ci z ''za śliskiego'' napisała osoba wyżej; Jesteś nieodpowiedzialna. Owszem, możliwe, że przeżyje, ale jak tak dalej pójdzie, to już nie długo... blocked odpowiedział(a) o 21:13 No cóż.. wypadki się zdarzają. To jest bardzo duża wysokość jak na takiego pieska, i spadł na twardą powierzchnię-szkoda przezyje ?Tego nie wiem,nie umiem Ci na to ,że szybko poszłam z psem do weterynarza i jest pod dobrą opieką..Co dalej będzie to sie okaże. Uważasz, że ktoś się myli? lub
Pięć lat więzienia grozi 27 letniej kobiecie, która zajmowała się swoim 4 miesięcznym synkiem, mając w organizmie 3, 2 promila o godz. patrol z Komisariatu Policji w Świebodzicach został poinformowany o awanturze w jednym z mieszkań na terenie Świebodzic. Przed przyjazdem policjantów z mieszkania wyszła 27 letnia nietrzeźwa kobieta, która na rękach miała swojego 4 miesięcznego synka. Poinformowany o tym patrol Policji rozpoczął poszukiwania matki z dzieckiem. Na jednej z klatek schodowych policjanci odnaleźli kobietę z małym dzieckiem na rękach, w czasie interwencji, gdy kobieta chciała przełożyć dziecko z ręki do ręki chłopiec wpadł jej z rąk, tylko refleks policjanta uchronił dziecko przed bezpośrednim uderzeniem główką o posadzkę. Policjant w ostatniej chwili złapał chłopca za śpioszki, w które był matka wraz z dzieckiem została przewieziona do miejsca zamieszkania. Dziecko było przemoczone i przemarznięte, temperatura na zewnątrz wynosiła 10 stopni Celsjusza. Chłopiec został przebrany, uspokojony i po chwili zasnął. Zgłaszający oraz matka chłopca zostali przebadani na alkoteście, okazało się iż matka ma w organizmie 3,20 promila alkoholu, a zgłaszający 2,20. Ponieważ w mieszkaniu nie było nikogo kto mógłby zaopiekować się chłopcem, maluch został zabrany przez Pogotowie Ratunkowe do Szpitala w Świebodzicach. Matka chłopca została zatrzymana do wyjaśnienia i wytrzeźwienia w policyjnym areszcie. Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Dawno, dawno temu, kiedy Internetu jeszcze nie było, a teoria dominacji była podstawą do wychowania psa w ręce małej Amelki wpadły informacje na temat tego jak oceniać szczeniaka, by wybrać tego jedynego – był to chyba test Campbella. Z czasem Amelka dorosła, zdobyła wiedzę, pojawił się Internet, wiele teorii zostało obalonych, ale to o czym czytała za młodu gdzieś zostało jej w pamięci… Nigdy nie udało mi się zweryfikować tych testów na własnej skórze, a w Internecie często spotykamy sprzeczne informacje raz są obalane, raz są podtrzymywane, więc ciężko zwykłemu opiekunowi psa powiedzieć na ile dzięki nim można wybrać idealnego podopiecznego. Z drugiej strony, jeśli ktoś użyje mądrych stwierdzeń dołączonych do rzekomych wyników testów wmówi przyszłemu właścicielowi psa wszytko. Dlaczego? Ponieważ zwykli ludzie nie maja pojęcia o rozwoju i uczeniu się szczeniąt. Prawda jest taka, że te wszystkie testy dla szczeniąt nie są wstanie udowodnić przyszłemu właścicielowi szczeniaka nic. Dlaczego? Ponieważ twórcy ich popełnili kardynalny błąd – nie wzięli pod uwagę tego, że szczenięta bardzo szybko się uczą, więc testy nie są miarodajne. Co mam na myśli? Weźmy na przykład test z głośnym metalowym dźwiękiem. Szczeniak w którego otoczeniu coś kilka razy spadło – najprawdopodobniej podczas testów zignoruje ten dźwięk zupełnie, w przeciwieństwie do psa, który nigdy nie miał z tym styczności. Idąc tym tropem – to, że szczeniak zachowa się tak, a nie inaczej w danej sytuacji – nie znaczy nic. Innego dnia, w innym pomieszczeniu, przy innej osobie – na ten sam bodziec może zareagować zupełnie odwrotnie. Bo będzie miał lepszy/gorszy dzień, pomieszczenie będzie bardziej/mniej znane itp. I znowu ma to jakiś wpływ na przyszłość naszego psa? Nie. Bowiem, w zależności od stopnia socjalizacji psa, jego doświadczeń, nauki i wychowania za kilka miesięcy możemy mieć zupełnie inny obraz naszego szczeniaka – inny niż pokazały testy. Ponieważ jak wspomniałam testy temperamentu dla szczeniąt nie uwzględniają tego, że psy się uczą. Nie są w żaden sposób standaryzowane – nie biorą pod uwagę charakterystycznych cech rasy, odpowiedzi są często czarno-białe, a zdarzają się psy nie łapiące się w żaden punkt lub w kilka, ostatecznie samo ich przeprowadzenie w dużej mierze zależne jest od osoby je wykonującej – w efekcie tych wszystkich czynników testy nie są rzetelne. No i pamiętajmy, że warunki w hodowlach są różne. Abstrahuję od złych i dobrych. Po prostu różne. W jednych psy mają więcej bodźców, kontaktów z ludźmi, dziećmi, zwierzętami w innych są trzymane w sterylnych warunkach tylko z jakimiś zabawkami. W związku z czym dla jednego i drugiego szczeniaka ta sama rzecz może być zupełnie czymś innym. Jeden ją zignoruje – drugi się przestraszy. Ale tylko dlatego, że jeden już to znał, drugi nie znał. Jak wiec robić te testy… Co one mogę nam powiedzieć? Nic. Szczególnie kiedy przeprowadzamy je u szczeniąt w wieku kilku tygodni, kiedy przed nimi całe życie, które może wpłynąć na dalsze zachowanie psa i te tygodnie, w których mogły już się czegoś nauczyć, coś shabituować itp. To trochę tak, jakby robić trzylatkowi testy predyspozycji zawodowych – czy się nadaje na fizyka doświadczalnego, historyka, czy aktora. Testy dla szczeniąt mogą pokazać tylko i wyłącznie jak szczenię zareaguje w określonych warunkach, danego dnia na dany bodziec. Nic więcej. A co najważniejsze – to samo szczenię innego dnia, w innych warunkach może na ten sam bodziec zareagować zupełnie inaczej. Wiec jaki to test temperamentu (osobowości, czy psychiczny – zwał jak zwał) skoro ma pokazać jakieś predyspozycje psa, a pies każdego dnia może być inaczej oceniony? Żaden. Dlatego wybierając szczeniaka powinniśmy kierować się sercem i informacjami od hodowcy (o ile wierzymy w jego dobre intencje), bo żaden test nie określi nam tego, co wyrośnie z naszego papisia. Mimo, że testy te nie mają większego odzwierciedlenia, jeżdżąc do Eli i jej rodzeństwa przeprowadziłam je na szczeniorkach, by na własnej skórze przekonać się o tym, czy są czegoś warte. Szczeniakom przeprowadziłam dwa testy w dwóch kolejnych dniach: test Campbella i test Wolharda oraz zestawiłam je z własnymi obserwacjami z kilku wizyt u nich. Poniżej wyniki testów, oraz wnioski z obserwacji szczeniąt. Szczenię numer test Campbella test Wolharda 1 uległy towarzyski, przyjacielski i dobrze przystosuje się do regularnych ćwiczeń i tresury. 2 dominujący – silnie dominujący łatwy do kontrolowania i dobrze adaptujący się pies […] jest łagodny i pełen przywiązania. 3 silnie dominujący dominujący i pewny siebie 4 uległy towarzyski, przyjacielski i dobrze przystosuje się do regularnych ćwiczeń i tresury. 5 silnie dominujący towarzyski, przyjacielski i dobrze przystosuje się do regularnych ćwiczeń i tresury. / szalenie dominujący i agresywny oraz łatwo sprowokować do gryzienia. Co mogę powiedzieć na podstawie obserwacji miotu: Pies 1– czarny duży szczeniak w typie owczarka – spokojny, wiecznie zaspany, nieufny do obcych, ale jak da się mu chwilę na oswojenie staje się bardzo kontaktowy. Nie wdaje się w zabawy z braćmi, zazwyczaj obserwuje ich z boku, ale zaatakowany w kilka sekund samą mimiką pyska i warkotem potrafi ustawić do pionu rodzeństwo by dali mu spokój. Na jedzenie nie chętny (nie biednie z rodzeństwem do misek), do zabawy z człowiekiem również, za to może godzinami leżeć brzuchem do góry i dawać się głaskać. Woli przed dziećmi się schować, szczególnie kiedy chcą go nosić na rękach. (pierwszy na zdjęciu od dołu) Pies 2– krzyżówka teriera z owczarkiem – brodate szczenię – ciekawskie, chętne do kontaktu z człowiekiem, zaproszone do zabawy bawi się z rodzeństwem, ale unika szczenięcych walk. Pierwszy do miski z jedzeniem – powarkuje w trakcie jedzenia, szybko załapał o co chodzi w zabawie w szarpanie się zabawką. Lubi dzieci pozwala na wszystko. (Piesek leżący prostopadle do dwóch pierwszych – po prawej stronie, nr 3. pi na jego głowie.) Pies 3 – w typie ON-ka – pojawienie się obcych w kojcu alarmuje szczekiem, kiedy matka szczeka odpowiada jej, gryzie ręce, ale nie ma w tym „agresji”. Prowokuje walki i zabawy z rodzeństwem, głośno warcząc, chętny do jedzenia. Kiedy coś mu się nie podoba postanawia się z tym rozprawić – zeżarcie łodyg roślinki, gryzienie siatki, kiedy chce wyjść. Lubi dzieci pozwala im na wszystko, czasem podgryza w zabawie ręce. (drugi na zdjęciu od dołu – ma łebek na numerze 2) Elza 4 – pies bardzo nastawiony na człowieka, za wszelką cenę próbująca wejść na kolana na których od razu zasypia. Chętnie bawi się z rodzeństwem, ale zazwyczaj kończy się to płaczem, bo któreś zbyt mocno jej dokucza. Nie gryzie niemal wcale, za to chętnie liże. Przestraszona ucieka w do budy, ale szybko się „odstrasza” i wychodzi. Chętnie je podane z ręki jedzenie, kiedy rodzeństwo biegnie do miski to ona biegnie z nimi, ale sama zainteresowana nim nie jest zazwyczaj stoi wtedy z boku lub idzie do ludzi. Lubi dzieci, ale kiedy ma dosyć ucieka do budy, nie podgryza rąk. (ostatni szczeniak na zdjęciu) Mała, czarna, jamnikowata suka 5– podsumuję to tak – suka… współczuję temu kto ją wziął/kupił. Już jako kilkutygodniowe szczenię ulubioną zabawą było łapanie rodzeństwa za skórę i rozszarpywanie. Niby lgnie do człowieka, ale tylko po to by go ugryźć – uwaga ugryźć jak pies, nie jak szczeniaczek. Po prostu łapie za co się jej uda, zaciska z całej siły szczęki i szarpie. Znęca się nad rodzeństwem, znęca się nad ludźmi. Jest bardzo niezależna, nie boi się, ale wszystko „zło” czy to coś co ją przestraszy, czy coś co jej się nie spodoba odreagowuje na najbliższej żywej istocie. Gania dzieci, gryzie dzieci, bez umiaru, z całej siły, nie zraża się krzykami, piskami, odsuwaniem, zawsze jak namierzy dziecko stara się je ugryźć. Powiedzmy tak – problemy Donnera wrodzone i nabyte – level hard. Brak umiaru i podłość do potęgin czego dowodem niech będzie blizna na mojej łydce, kiedy ten kilkutygodniowy szczeniak wbił mi się w nogę jak rekin, a krew równo się lała. Czemu to zrobiła? Nikt nie wie – po prostu podeszła i ugryzła. Prawdopodobnie silne geny teriera i szcznięcy brak umiaru. (przed ostatni szczeniak, zwinięty w kłebek po lewej stronie) Widzicie rozbieżności? Dlatego uważam, że testy są niewarte ich wykonywania, a raczej wierzenia w nie w 100%. Szczeniaki w tak młodym wieku nie pokazują swojej prawdziwej natury – tego co z nich ukształtujemy, kiedy dorosną. Ciężko też ocenić psa w przeciągu kilkudziesięciu minut, nie wiedząc jak zachowuje się na co dzień, czy danego dnia nie czuje się gorzej lub chwilę wcześniej coś nie spowodowało jego np. rozdrażnienia. Obserwując Elzę i jej rodzeństwo przez pierwsze tygodnie zanim ją wzięłam, wydaje mi się, że jestem w stanie na podstawie tych obserwacji powiedzieć dużo więcej niż na podstawie testów, które wykonałam, choć po części się pokrywają, aczkolwiek mając już Elzę ponad osiem miesięcy okazuje się, że zachowuje się znacznie inaczej niż wynikałoby to z testów, czy pierwszych obserwacji. Opowiem Wam też trochę jak zmienił się Budzik i Donner – a jak wyglądało moje pierwsze spotkanie z nimi. Budzik kiedy go braliśmy, był „groźny” warczał, bronił się przed braniem na ręce, niby taki chojrak, a w domu wył po nocach i nigdy, ale to przenigdy nie okazał minimum agresji do domowników. Donner – pies który całą drogę gryzł mnie po rękach, reklamowany jako idealny do stróżowania posesji, okazał się sporym tchórzem, u którego potem ukształtowała się „agresja” i mimo, że długo gryzł, również nie wykazywał agresji w stosunku do mnie czy domowników, a patrząc na te testy zostałby jeden i drugi zaklasyfikowany byłby jako typ bardzo silnie dominujący. Przy czym Budzik był bardzo mało decyzyjny i samodzielny, odważny i pewny siebie, ale mimo wszystko zrównoważony, Donner natomiast jest psem bardzo wrażliwym, również zrównoważonym i gdyby nie wychowanie i przypadki losowe nie byłoby w nim agresji, z którą się borykam, choć testy powiedziałby by co innego. Ela natomiast z niepewnego siebie szczenięcia stała się psem bardzo otwartym. Mimo, że ma konflikt wewnętrzny przy poznawaniu nowych osób, bardzo szybko się z nimi oswaja i chętnie spędza czas w ich towarzystwie. Ładnie bawi się z psami, chętnie pracuje, ale uwaga! Z psa który w kojcu unikał jedzenia z rodzeństwem, z psa który był wiecznie bity przez braci wyrosła suka, potrafiąca bezceremonialnie nawarczeć Donnera kiedy ten chce spróbować jej jedzenie, tak skutecznie, że Donner-morderca wycofuje się z kuchni. Potrafi odgryźć się w udawanej walce i na pewno nie jest psem bezbronnym i ofiarą losu. Jest ciekawska, stosunkowo odważna mimo, że obserwując ją w kojcu można by uznać ją za psa skrajnie uległego z predyspozycjami do lękliwości. Dlatego kiedy decydujemy się na psa, kiedy chcemy konkretnego psa, o konkretnych predyspozycjach warto porozmawiać o szczeniakach z hodowcą, który powinien obserwując je dzień w dzień poznać ich charaktery, zachowanie i cechy. To co lubią, czego nie lubią, jak reagują na różne bodźce i rzetelnie poinformować o tym przyszłego opiekuna. Bo testy, nawet najdokładniejsze nie powiedzą nam o szczeniaku nic, poza tym jak w danej chwili, danego dnia zareagował na daną czynność / rzecz. Co w cale nie musi być regułą i jutro zachowa się tak samo, a na pewno nie wskażą nam na to co z niego wyrośnie. Gdyby ktoś jednak chciał koniecznie przeprowadzić testy swojemu przyszłemu psu poniżej podaję twórców i nazwy testów: W. Campbell „Puppy behawior” S. Sternberg „Assess-A-Pet” J&W Wolhard „Puppy Aptitude test” S. Booth „Positive Puppy test” Natomiast gdyby ktoś chciał przeprowadzić test swojemu dorosłemu psu – polecam poszukać testów szwedzkich – są to testy pokazujące jak dorosły pies może zachować się w obliczu danego bodźca, na ile jest stabilny, odważny i pewny siebie. Co więcej są one standaryzowane dla różnych ras, więc wyniki tego testu pokażą nam na ile nasz pies spełnia założenia danego zachowania dla danej rasy. A jeśli nie znudził Was jeszcze ten wpis, to na kolejnej stronie znajdziecie szczegółowe wyniki testów miotu Eli. (treść kolejnych zadań do testów znaleziona w Internecie, mogą odbiegać od oryginalnych) [Czytaj dalej: Testy temperamentu dla szczeniąt] Ogółem: 6 175, dzisiaj: 2 Przeczytaj także: Strony: 1 2 Amelia Bartoń - Mam dość specyficzne poczucie humoru, stosuję dużo ironii (zazwyczaj autoironii) oraz przenośni - nie odbieraj wpisów dosłownie i osobiście! Są to moje indywidualne przemyślenia i nie musisz się z nimi zgadzać, dlatego przed rozpoczęciem czytania wpisów skonsultuj się z weterynarzem lub behawiorystą, gdyż każdy wpis niewłaściwie zrozumiany grozi utratą zdrowia. Niewskazane dla osób bez dystansu. Substancja czynna: obiektywne ocenianie świata i osobiste przemyślenia. Czytane w nadmiarze mogą powodować frustrację i chęć hejtu. Czytasz na własną odpowiedzialność!
Bartosz Wojsa Spędziłem jeden dzień w pracy z lekarzami weterynarii z Kliniki Weterynaryjnej w Katowicach-Brynowie. Były chwile wzruszające, ale i trudne, gdy zwierzęciu nie można pomóc. Trzymajcie kciuki za ciężko chorą Tinę i jej pana i za małego kotka, który wypadł z okna. Jest piątek, godzina 11, gdy wchodzę do Kliniki Weterynaryjnej w Katowicach-Brynowie. W poczekalni czeka już młody buldożek francuski, Borys, i wita się ze mną. Niedaleko na ławeczce siedzi wystraszony shih tzu, a jeszcze dalej na swoją kolej czeka kundelek. Poczekalnia pęka w szwach. - Może pan przejść do gabinetu - przemiła pani z recepcji kieruje mnie prosto do pomieszczenia, w którym małych pacjentów przyjmuje dr Aleksandra Paczkowska. Zaczęła się prawdziwa praca, choć mogłem jedynie pomagać, np. trzymać zwierzęta, wszelkie inne czynności wykonują lekarze. Praca ze zwierzakami podobna do tej z małymi dziećmi Dr Paczkowska to wybitna specjalistka. Od 16. roku życia, czyli od 23 lat, działa w katowickiej klinice - najpierw jako wolontariuszka pomagała lekarzom, a potem skończyła studia. Na stałe zatrudniona została 13 lat temu. Ale już w wieku 6 lat wyznała, że będzie w przyszłości lekarzem weterynarii. I swój cel osiągnęła. - Nie mamy czasu do stracenia - rzuciła, gdy tylko pojawiłem się w sali, witając się ze mną i fotoreporterką DZ. Czas rzeczywiście jest w pracy weterynarzy niezwykle ważny, tym bardziej kiedy klientów danego dnia jest mnóstwo. Jedną z pierwszych pacjentek jest 4-letnia suczka Luna, którą do lekarzy przyprowadziły właścicielki: Renata Wojtala i jej córka Kasia. Podejrzenie? Kleszcz. Nie pierwszy, który zaatakował Lunę. To poważny problem dla właścicieli czworonogów, zwłaszcza w wiosenno-letnim okresie. Dr Paczkowska najpierw wita się z psiakiem, później dokładnie wypytuje panie o objawy i sposób zachowania psa. W końcu zaczyna szukać niechcianego pasażera na ciele zwierzaka. - Mam! Na brzuchu, jeszcze żywy - mówi lekarka, wyciągając ruszającego się kleszcza z ciała Luny. Nie zdążył się jeszcze dokładnie zagnieździć, więc szybka reakcja właścicielek zapobiegła ewentualnym powikłaniom. Pierwszy sukces. - Jeszcze w czasie studiów żartowałam z koleżankami studiującymi medycynę, że pracę w weterynarii można by porównać do oddziału pediatrycznego w szpitalu - mówi dr Anna Dziurdzia, przyjmująca w sali obok. - Tutaj też pacjent nie powie nam, co mu dolega, podobnie jak malutkie dziecko. Musimy bazować na relacji opiekunów i jego reakcjach na to, co robimy - dodaje. Wtedy do sali dr Dziurdzi wchodzi 2-letni Ciastek, który widocznie kuleje na jedną łapę. To jack russell terrier, ogólnie - wyjątkowo grzeczny, ale gdy trafia na lekarski stół - nie pozwala się dotknąć. - Takie masz niewinne imię, a taki jesteś waleczny - śmieje się dr Dziurdzia, sprawdzając łapę Ciastka. Nie reaguje na ucisk, wydaje się, że wszystko jest w porządku. Ale będzie musiał mieć zrobione zdjęcie rentgenowskie podczas następnej wizyty. Dzisiaj nie był na czczo, więc to niemożliwe. Poruszająca historia suczki Tiny i jej fatalna diagnoza Właściwie nawet na moment nie ma chwili przerwy, by porozmawiać z lekarzami o ich pracy. Trzeba więc czekać, aż skończą zmianę. Wszystko odbywa się na pełnych obrotach, a klienci wchodzą jeden za drugim. Oprócz psów pojawiają się też koty - jeden z nich to Figa potrzebująca kroplówki, drugi to maluch ze złamaną szczęką, bowiem wypadł z okna i mocno się pokiereszował. Zjawiła się też kobieta z królikiem - przy pyszczku zwierzaka pojawiła się niepokojąca narośl, którą trzeba będzie zbadać. Większość pacjentów to jednak psy. Jeden z nich, Czarek, to 7-miesięczny szczeniak, który został potrącony przez samochód. - Wystarczyła chwila nieuwagi, nie wiem, jak to się stało - mówi zatroskany właściciel. Szybkie zdjęcie rentgenowskie i jest diagnoza: nic poważnego się nie stało. końcu wchodzi Kacper Bisanz. U jego boku drepcze 7-letnia Tina. Od razu przykuwa moją uwagę: bardzo przyjazna, domaga się głaskania. Ale nie ma jednego oka. - Została odebrana kobiecie, która źle ją traktowała. Nie wiedziała nawet, ile jej pies ma lat. Gdy sukę uratowano, była bardzo zaniedbana. Brak oka, brudne dredy zamiast sierści, coś strasznego - opowiada nam Kacper. Dziś Tina wygląda zupełnie inaczej: lśniąca, puszysta sierść, piesek jest bardzo wesoły. Nie zraził się do człowieka, choć ten wyrządził mu wiele krzywdy. Kacper przyszedł z Tiną po wyniki badań, bowiem ostatnio#suczka zachowuje się nietypowo. Nie przeszkadza jej to jednak w szalonych zabawach z rocznym Monte, drugim psem, którego Kacper ma w domu. - Nie mam dobrych wieści - mówi dr Paczkowska. Razem z Kacprem oglądamy zdjęcia rentgenowskie, a kolejne wyjaśnienia lekarki zwiastują najgorsze. Tina ma najpewniej raka z przerzutami, zostało jej kilka tygodni, może miesięcy życia. Dla Kacpra to fatalna diagnoza, nie może powstrzymać łez. Suczka była u niego zaledwie od trzech tygodni, uratował ją z rąk oprawcy, a teraz prawdopodobnie będzie musiał się z nią pożegnać. - Chemioterapia mogłaby przedłużyć jej życie, ale jednocześnie wydłuży też cierpienie. Jest taki lek, który spowalnia rozwój guza u psów. To mogę zaproponować - mówi dr Paczkowska. Widać, że zna się z Kacprem, są na „ty”. Gdy chłopak wychodzi, w gabinecie jeszcze przez jakiś czas panuje grobowa cisza. A pracować trzeba... Jaszczurki, ptaki, węże. I koza na tylnym siedzeniu seicento - Mieliśmy w swojej klinice zwierzęta wszelkiej maści. Były jaszczurki, kameleony, węże, trafił nam się nawet kiedyś sokół i sowa - wyliczają dr Paczkowska i dr Dziurdzia. - Praca w tej klinice wymusza na nas, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ciągłe kształcenie się i poznawanie kolejnych zwierząt oraz gatunków, tak, by móc każdemu z nich jak najlepiej pomóc - podkreślają. To, zdaniem wielu, sprawia, że praca lekarzy weterynarii często jest trudniejsza niż praca lekarza w szpitalu dla ludzi. Organizm ludzki jest bowiem jeden, zwierzęcych - dziesiątki, setki odmian. - Na studiach miałam często więcej materiału do przyswojenia od koleżanek z medycyny - przyznaje dr Anna Dziurdzia. Klinika Weterynaryjna w Brynowie to jedyna klinika w Katowicach i jedna z nielicznych w regionie, która przyjmuje pacjentów siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. To sprawia, że pojawią się tu różni pacjenci o różnych porach. - Kiedyś zdarzyło mi się operować koło 3 w nocy, a innym razem na tylnym siedzeniu samochodu seicento badałem kozę Maszę, którą przywiozła właścicielka - opowiada dr Krzysztof Czogała, który w 1994 roku od podstaw stworzył klinikę w Brynowie. Uczestniczył we wszystkich etapach jej powstawania, a następnie rozbudowy - od fazy projektów architektonicznych i geodezyjnych, poprzez prace budowlane, na wykończeniu i wyposażeniu obiektu skończywszy. Akurat wyszedł z sali operacyjnej i znalazł chwilę, by ze mną porozmawiać. - Mamy wykwalifikowany personel, świetnych lekarzy, trzy gabinety przyjęć, dwie sale operacyjne i dwie przedoperacyjne, stanowiska intensywnej terapii, aparaty do narkozy, ozonoterapii, laseroterapii, tlenoterapii... Mógłbym długo wymieniać - wylicza dr Czogała. I dodaje: - Wszyscy mówią, że najważniejsze w tym zawodzie są zwierzęta i owszem, są. Ale dla mnie najpiękniejsze jest zadowolenie właścicieli. Uzurpuję sobie prawo do leczenia dwóch stron, ponieważ choroba czworonoga, który jest po prostu członkiem rodziny, jest takim samym przeżyciem dla właściciela jak choroba dziecka i tak też się ją u nas traktuje. Sam jestem właścicielem czworonogów i wiem, jak na nie patrzę. Staram się więc robić to samo, patrząc i lecząc moich pacjentów - mówi. W klinice pracuje także jego żona. Pasję rodziców odziedziczyła też córka, która również pracuje jako lekarz zmiany, można chwilę odpocząć. Czy na pewno? Gdy kończy się zmiana dr Paczkowskiej, razem z nią i dr Dziurdzią przechodzimy do gabinetu na piętrze, by chwilę spokojnie porozmawiać. Panie zgodnie przyznają, że w tej pracy najważniejsza jest pasja i miłość do zwierząt. Bez tego nie ma sensu brać się do tego zawodu. - Radość każdego klienta i zwierzaka jest w tym zawodzie najpiękniejsza. Uwielbiamy chwile, w których przyjmujemy porody zwierząt, a to też robimy w naszej klinice, i patrzymy, jak na świat przychodzą nowe maluchy. To niesamowite uczucie - mówią lekarki. - Pojawiają się oczywiście momenty trudne, kiedy na przykład musimy uśpić jakiegoś zwierzaka, pożegnać się z nim. Piękne jest jednak to, jakim zaufaniem darzą nas tutaj ludzie. Oddają w nasze ręce swoje zwierzaki i nawet gdy te w końcu odchodzą, przychodzą z kolejnymi. To jest poruszające - podkreślają. Puk, puk. Kiedy kończymy rozmowę, do gabinetu wchodzi jedna z lekarek. - Pani doktor, klientka pyta, czy porozmawia pani z nią jeszcze - zwraca się do dr Paczkowskiej. A ona, choć oficjalnie skończyła dziś pracę, bez wahania odpowiada: - Oczywiście, idę. Bo w tej pracy ważna jest pasja i powołanie.
Beti, Dziękuję mam nadzieje, że będzie dobrze, boję się że stchórzę i tam nie wejdę nie chce tam jechać sama, ale mama nie rozumie mojej całej potrzeby psychologa, a przyjaciółka jest jutro zajęta... nikt inny o tym nie wie bo jakoś boję się przyznać, ludzie mają bardzo często bardzo konserwatywne poglądy i małe horyzonty myślowe i dla nich już byłabym wariatką z problemami zobaczysz, że łatwiej Ci będzie jak się pogodzisz z rzeczywistością... pamiętaj, że każdy koniec jest poczatkiem czegoś.. nigdy nie wiesz czy nie czegoś piękniejszego!! tak to jest w życiu, że czasem idziemy po drodze całej obsypanej kolcami, bo tę drogę znamy i nie chcemy skręcić na skrzyżowaniu w drugą stronę, chociaż nam ktoś mówi, że tam są płatki róż - wolimy cierpieć, ale za coś co znamy, bo boimy się cierpieć za coś nowego - po co sobie dokładać, skoro już jest kiepsko, prawda? też tak myślę... ale pora uwierzyć jak ktoś mówi, żeby obrać inną drogę, niech juz nasze stopy przestaną ranić te kolce, pora wejść na miękką obsypaną płatkami róż drogę...
szczeniak wypadł z rąk